29.6.17

46. "Konkurs na żonę" Beata Majewska

Nie wiem dlaczego, ale często omijam książki polskich autorów. A dlaczego? Tego nawet ja sama nie wiem, choć nie raz się nad tym zastanawiałam. Co mnie tak w nich odrzuca, dlaczego tak ciężko jest mi dać im szansę? Może gdzieś głęboko w mojej podświadomości, kryje się chochliczek, który co rusz podrzuca mi do umysłu te myśli. Twierdzi, że ma rację, że on się nigdy nie myli. Szepcze do ucha, że nie warto. 

A prawda jest taka, że przez swoje złudne przekonanie, mogłam ominąć książkę, którą pragnę wam dziś przedstawić. I już na początku pragnę przyznać się, że zostałam przez nią bezprecedensowo wciągnięta i za żadne skarby nie mogłam się z niej wydostać, aż do chwili, gdy przeczytałam ostatnie słowo podziękowań. O rany, nie spodziewałam się nawet, że tak się wciągnę! Gdybym ją ominęła, to nie wybaczyłabym sobie tego. 

Poznajemy Hugona Hajdukiewicza młodego prawnika z Krakowa, który musi jak najszybciej zmienić stan cywilny, inaczej majątek zapisany mu przez jego wuja przypadnie komu innemu. Warunkiem koniecznym, jest ożenek i dziecko, przed ukończeniem przez Hugo 30 roku życia. A do tego momentu pozostało bardzo mało czasu. I tak rozpoczynają się poszukiwania idealnej kandydatki, takiej która będzie mu wierna, będzie inteligentna, skromna, oczytana. I w trakcie poszukiwań, Hugo razem ze swoim przyjacielem Adamem, wpadają na genialny pomysł. I wprowadzają w życie plan pod kryptonimem "Żona". 

I tym sposobem mężczyzna poznaje młodziutką, bo liczącą sobie jedynie 18 lat, nieśmiałą studentkę Łucję. Dziewczyna niczego się nie domyśla, jest zachwycona zainteresowaniem i urokiem niedawno poznanego mężczyzny. Akcja dzieje się bardzo szybko. Wszystko zmierza w dobrym kierunku, do czasu. Misternie przygotowany plan powoli zaczyna się walić i niespodziewanie wymyka się spod kontroli. 

I tutaj zaczyna się cała zabawa. Fałszywa relacja, która łączy Łucję i Hugona, choć ona kompletnie nie zdaje sobie z tego sprawy, powoli przeradza się w coś więcej. Nawet nie wiecie, jak szaleńczo mi się to podobało! Czytałam z zapartym tchem, niecierpliwie czekając na dalsze rozwinięcie się akcji. A stron było coraz mniej i mniej, a ja kompletnie tego nie odczuwałam. Zagłębiłam się w historii jak w morzu. Im głębiej wpłynęłam, tym dłużej zajęło mi wypłynięcie na powierzchnię. I mimo, że momentami brakowało mi tlenu, z nadmiaru emocji (szczególnie przy stronie 219, ale o tym opowiem wam później), nie chciałam wypływać. Nie odłożyłam jej, mimo że serce dosłownie mi się krajało i płakało rzewnymi łzami. Przerwałam jedynie na kilka minut, by pożalić się na instastories.

Bardzo podobało mi się to, z jaką lekkością napisana jest ta książka. Sposób prowadzenia fabuły był istnym majstersztykiem. Autorka prowadziła narrację w interesujący sposób, odpowiednio dawkując czytelnikowi kolejne zwroty akcji. Widać, że autorka przemyślała książkę od początku do końca. Były w niej  momenty, gdy zaczynało delikatnie wiać nudą i wychodziła z tego po mistrzowsku. Może wydawać się, że książka o takiej tematyce nie będzie jakoś szczególnie wciągająca. Jednak wszystko zależy na stylu i sposobie pisania autora. A pani Beata potrafi pisać niesamowicie ujmująco. 

Gdy skończyłam czytać "Konkurs na żonę", dziękowałam Bogu i Wydawnictwu Publicat, że wysłali do mnie również drugi tom "Bilet do szczęścia". Co prawda, nie zaczęłam czytać od razu, przypominam, że wówczas była 4 nad ranem, a ja cztery godziny później musiałam wstać, bo jechałam z babcią na zakupy. Ale uwierzcie mi, po tak satysfakcjonującej lekturze, ciężko było mi zasnąć i nie myśleć o tym co wydarzy się dalej. A już zdążyłam usłyszeć opinie, że drugi tom jest jeszcze lepszy od pierwszego. W takim razie, sądzę że to czas zacząć się bać. 

I teraz wracając do felernej strony 219. Autorka bardzo zgrabnie wplotła tam coś, co przyprawiło mnie dosłownie o zawał serca. Siedziałam na łóżku otwierając usta jak rybka i wgapiałam się jak głupia w to, co tam zobaczyłam. Zaczęłam błagać Boga i autorkę aby to nie była prawda. Ale z drugiej strony wyczułam w tym zagraniu ogromny potencjał i przez kilka minut żałowałam, że autorka nie pociągnęła tego wątku dalej. Czułam, że z nim, książka nabrałaby niezwykłej powagi, głębi, zyskałaby coś niezwykłego. Co prawda byłby to bardzo bolesny wątek, ale i piękny jednocześnie. 

Jednak nie mam żalu o to, że tak się nie stało. A szczerze mówiąc, to niesamowicie mi ulżyło, gdy okazało się to nieprawdą. To byłoby zbyt trudne do opisania, choć nie wątpię w umiejętności pani Beaty i sądzę, że spokojnie by sobie z tym poradziła. Jednak ciężko by mi się to czytało. 

Bardzo polubiłam bohaterów. Autorka wykreowała ich tak, że dosłownie nie mogłam oderwać od nich oczu. Cechy charakteru, które do nich dobrała, ich wygląd, zachowania. To wszystko złożyło się na bohaterów, którzy byli jak z krwi i kości. Profil psychologiczny został tutaj ukazany w cudowny sposób, nic nie zostało pominięte, dzięki czemu bez problemu mogłam się postawić na miejscu nie tylko dwójki głównych bohaterów, ale także i innych postaci. I to sprawiło, że bardziej wsiąknęłam w całą historię. Wsysałam ją w siebie jak gąbką wsysa wodę. Wiem, dziwne porównanie, ale doskonale oddaje to jak się czułam. Czytanie tej książeczki, było czystą przyjemnością, której z radością się oddałam. Poświęciłam nawet własny sen, chociaż bardziej pasuje tutaj stwierdzenie, że zostałam do tego zmuszona, bo od książki po prostu nie da się oderwać. No cóż, takie życie. 

I szczerze mówiąc, nawet nie próbowałam się odrywać. Niebo za oknem coraz bardziej jaśniało, a ja tak się do niej przyssałam, że nawet nie zdałam sobie z tego sprawy. A nawet jeśli na siłę odłożyłabym powieść to i tak bym nie zasnęła. Zbyt wiele myśli kotłowało się w mojej głowie i całkowicie odebrało mi potrzebę snu. 

"Konkurs na żonę", jest kolejną książką, polskiej autorki, która pokazała mi, że "cudze chwalicie, swego nie znacie, sami nie wiecie, co posiadacie". Czyli, ujmując to w kilku zgrabnych słowach. To, że coś jest polskie, wcale nie oznacza, że jest gorsze. I nie można oceniać książek, przez pryzmat ich pochodzenia. Bardzo cieszę się, że miałam możliwość przeczytania tego cudeńka i już nie mogę doczekać się, jak zakończy się ta słodko-gorzka historia. 

Jeśli lubicie czytać książki o miłości, okraszone dobrym humorem, tuzinem emocji i niebanalnymi bohaterami, to "Konkurs na żonę", jest właśnie dla ciebie! Uwierz mi, przeczytanie jej, jest czystą przyjemnością. Także, nie pozostaje ci nic innego, jak sięgnąć po tę pozycję <3 I jeszcze jedno, okładka jest po prostu przepiękna!









Za możliwość przeczytania tej książeczki, z całego serca dziękuję Wydawnictwu Publicat!

Pozdrawiam serdecznie i życzę wspaniałego dnia, 
Marlena Marszałek



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon dla Bloggera stworzony przez Devon.